„Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki.”
Dziś wspólnie złamiemy tę zasadę i porozmawiamy o filmie „Fight Club” reżyserii Davida Fincher’a. Na samym początku warto zaznaczyć, że jest to ekranizacja powieści o takim samym tytule autorstwa Chucka Palahniuka, która została wydana w połowie sierpnia 1996 roku. Przyznam się, że najpierw miałam okazję obejrzeć film, który zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, że musiałam kupić własny egzemplarz (debiutanckiej!) powieści Palahniuka. W zwyczaju mam wypożyczać dzieła literackie, ale zarówno do filmu i książki mogę wracać non stop (co nie zdarza się często), pomimo tego, że znam zakończenie, które jest jednym z mocniejszych, jak nie najmocniejszym, elementem całego dzieła. A finał w filmie różni się od tego, co zaserwował nam Palahniuk w swojej powieści.
„Fight Club” jest filmem, który zaszczepił we mnie miłość do kinematografii, a szczególnie do gatunku produkcji psychologicznych. Przyciąga, zwraca uwagę i wbija w fotel. Uwadze nie umyka również rewelacyjny dobór obsady – Brad Pitt, który był w tamtym czasie u szczytu swojej sławy, Helena Bonham Carter znana z późniejszych produkcji takich jak „Alicja w Krainie Czarów” czy „Harry Potter i Insygnia Śmierci” oraz niesamowity Edward Norton, który swoim debiutem w „Lęku pierwotnym” udowodnił swój ogromny talent aktorski.
Ścieżka muzyczna nie odstaje na tle całego filmu – jest nastrojowa, nienachalna, budująca napięcie, a w finale słyszymy utwór „Wheres my mind” zespołu Pixies, który zyskał nieśmiertelną popularność po premierze filmu Fincher’a.
„W samolotach wszystko jest jednorazowe, ludzie też.”
Film jest na tyle kultowy, że ktoś, kto jeszcze nie miał okazji go zobaczyć, na pewno kojarzy któryś z cytatów. Dlaczego? Ponieważ przedstawia on obraz społeczeństwa. Mądrości, które można z tego dzieła wynieść są na tyle ponadczasowe, że w ciągu 20 lat od premiery „Podziemnego Kręgu” film nie traci na aktualności – konsumpcjonizm społeczeństwa, pogoń za materialnym spełnieniem czy „krwawa walka” o wolność w naszym świecie.
Z tym dziełem jest taki problem, że ilość interpretacji jest dowolna, bardzo trudno w tym przypadku dokonać wręcz nadinterpretacji. Zależy wszystko od tego, na co widz zwróci uwagę. A symboli w tym filmie zdecydowanie nie brakuje.
„Z bronią w ustach wymawia się tylko samogłoski.”
Na samym początku wspomniałam, że finał filmu różni się od tego, jak zdecydował się zamknąć swoją powieść Chuck Palahniuk. Fincher postawił na otwarte zakończenie, co okazało się być strzałem w dziesiątkę. Budzi ono wyobraźnię widza, nie psując całej kompozycji filmu. Po przeczytaniu książki Palahniuka i jego zakończenia nie potrafię już wyobrazić sobie finału innego niż naszego Narratora w otoczeniu ludzi w białych fartuchach. Czy dobrze? To zostawiam do waszej subiektywnej oceny.
Podsumowując, uważam, że powieść Chucka Palahniuka wręcz prosiła się o ekranizację w reżyserii Davida Fincher’a. Doborowa obsada, która potrafiła się wpasować w styl Finchera, nastrojowa ścieżka dźwiękowa, dowolność interpretacji, zakończenie oraz ponadczasowość filmu sprawia, że nie bez powodu wpisał się on do rankingu filmów wszech czasów.